Do Jodhpuru dotarlismy poznym wiczorem dnia kolejnego, caly czas pisze z poslizgiem.
Nocleg w KUKU Guest House polecony przez goscia w Bikanerze okazal sie strzalem w 10!. Jego polozenie bylo wrecz wspaniale a z okna roztaczal sie piekny wido na Fort. Wizyte w Rajastanie powinno sie nazywac Fort Tour bo fortow tu jest jak krow. Korzystajac z audioguide'a w Forci dostalismy garsc info o hisorii miasta, samym forcie oraz klimatach opiumowych. Bedac w Rajastanie na kazdym ogu widac i czuc wplywy muzulmanskie. Po wyjsciu z Fortu udalisymy sie do "centrum" probujac po drodze naszego pierwszego thali. Podano takze browar :) na podloge- obchodzac tym samym brak licencji na alko (Allah nie zaglada pod stol). Wloczac sie po miescie poczulem sie jak bohater Zywotu Brian'a wg Monty Pythona. Do krecenia scen potrzeba byloby tylko przeprosic krowy ze srodka ulicy oraz slonie bedace jej nieodlacznym elementem.
Co moza powiedziec o Jodhpurze? Jest niebieskie- to fakt (przekonc sie o tym mozna jedynie z gory). Ulice sa koloru indyjsko-syfiato-brudnego. Niebieskie dachy to paiatka po Braminach mieszkajacych w miescie, jednakze z czasem dla lansu na niebiesko zaczeto malowac takze inne domy. Jedna z gminnych wiesci Rajastanu glosi, ze niebieski nie pochlania promieni slonecznych (podobne opowiesci slyszalem w Tunezji o innych kolorach). Wspomniec nalezy o pogodzie (moze zmiene tutul bloga na jakis bardziej pogodowy)- przestalismy marznac- przynajniej w dzien. W dzien jest slonecznie, przyjemnie, z lekka bryza od... pustyni. Noce, jak to bywa na pustyni, sa mocno rzeskie. Dzien w Jodhpurze minal lotem blyskawicy, o 20:00 jedziemy do Jaipuru.